Areopag 2001  Dobro Wspólne

Dobro osobowe a dobro wspólne

ks. Jan Sochoń

Jesteśmy ludźmi. To zdanie tylko na pozór nie wymaga komentarza. Zmusza, przyznajmy chociaż tyle, do określonych działań i powinności, których nie potrafimy rozpoznać bez intelektualnej sprawności i znacznego poznawczego trudu. Nic więc dziwnego, że wciąż próbujemy wykorzystywać możliwości stwarzane przez nasze ludzkie władze oraz konieczne (jak się okaże) powiązania społeczne. Każdy z nas, mocą własnej natury, odkrywa zdanie wyryte w sercu: czyń dobro, unikaj zła. Gdyby nie ono, nie moglibyśmy być ludźmi, którzy mocą suwerennych i wolnych decyzji budują samych siebie, swój, by tak rzec, profil osobowościowy; tworzą tak zwane wartości kulturowe, starają się – w religijnej perspektywie – zasłużyć na zbawienie. Bez dobra trzeba byłoby zaakceptować zło, tworzące wówczas naturalne sposoby odnoszenia się do świata, co w konsekwencji musiałoby prowadzić do unicestwienia rzeczywistości i samego człowieka. Dlatego pytamy: jak poznać, przybliżyć dobro?

Człowiek moralnie wartościowy

Sprawy wiążące się z dobrem obejmują całość życia, w tym zwłaszcza życie polityczne. W polityce bowiem, jak stwierdził już Arystoteles („Etyka Wielka" 1181 a), nie może niczego dokonać ten, kto nie posiada określonej cechy, tzn. kto nie jest moralnie wartościowy. A być człowiekiem moralnie wartościowym znaczy: posiadać cnoty. Wobec tego, jeżeli ktoś zamierza czynnie uczestniczyć w życiu politycznym, musi być moralnie wartościowym człowiekiem. Musi zatem obchodzić go sprawa właściwego rozumienia dobra i wcielania w konkret istnienia, także społecznego. Niestety, dobro nie jest pojęciem ani prostym, ani jednoznacznym. Grecka formuła agathon, łac. bonum wskazuje zarówno na wartość użyteczną określonej rzeczy, kwalifikację czynu moralnego, przedmiot właściwy woli, ale też - w metafizycznym sensie - powszechną własność bytu, wchodzącą w obszar tzw. transcendentaliów relacyjnych, jak również doskonałość rzeczy, w porządku estetycznym. Trzeba zatem dokonywać wyraźnych konkretyzacji, gdy posługujemy się terminem „dobro".

W historii myśli europejskiej utrzymuje się dwojakie rozumienie dobra. Pierwsze z nich wyznaczają propozycje Platona i neoplatończyków, drugie Arystotelesa. W językoznawczym dialogu „Kratylos" (412 c) uczeń Sokratesa stwierdził, że dobro łączy się z podziwem, będącym wynikiem kontaktu z całą przyrodą, oraz szybkością, porywem, swoistym przyciąganiem. Stąd dobrem jest to wszystko, co nagle i nieoczekiwanie, wzbudzając zachwyt, pociąga ku sobie, rodzi pożądanie, po prostu wydarza się - jak mógłby powiedzieć Heidegger. I co charakterystyczne, do jego natury należy „udzielanie się", bytowa emanacyjność (bonum est diffusivum sui), co oznacza, że kosmiczna rzeczywistość musi z konieczności pochodzić od dobra. Chcąc nie chcąc, dobro – ostateczna miara dla bogów i ludzi - niejako wylewa z siebie poszczególne emanaty bytowe, tworząc gradualistyczną strukturę świata. Pozostaje więc ono czymś najmocniejszym, najsilniejszym, w pewnym ujęciu totalitarnym. Dzieje się tak dlatego, że dobro sprowadza się w istocie do czegoś boskiego, dysponującego Jednością i Najwyższą Miarą. Dzięki temu świat mógł zostać wyzwolony z chaosu i stał się kosmosem.

Stan życia cnotliwego

W sferze moralnej dokonała się rzecz ważna: zło ontyczne uległo przekreśleniu, zatriumfowało natomiast samo dobro, czyli najdoskonalsza miara, proporcja, porządek, jedność. Trudno zatem dziwić się, że platońsko- plotyńskie pomysły tak głęboko zakorzeniły się w kulturze europejskiej, także tej objętej wpływami chrześcijaństwa, na co wyraźnie wskazuje stanowisko propagowane przez św. Augustyna.

Wobec powyższego zdecydowanie łatwo można było przerzucić takie pojmowanie dobra w sferę polityki. I wówczas staje się oczywistością potęga państwa i narzucanych przez jego władzę praw. To, co ogólne podporządkowuje sobie wszelką jednostkowość, która służy państwu lub określonej grupie ludzi, na przykład, jak pragnął Platon, filozofom, gdyż ci potrafią rozeznawać ideę dobra i najlepiej wiedzą, w jaki sposób państwo ma realizować swe główne cele. Miłośnicy mądrości zwracają uwagę na istotną rolę wychowania. Ma ono charakter selekcyjny i prowadzi do osiągnięcia przez obywateli i tylko przez nich stanu życia cnotliwego. Dzięki przestrzeganiu praw stanowionych przez państwo oraz medytacjom filozoficznym mogą oni stawać się naprawdę ludźmi. Z platońsko-neoplatońskiej wizji wynika sugestia, że otrzymali szansy jako duchy-intelekty pokonania ciała krępującego duszę (ona zasadniczo jest człowiekiem) i powrotu do stanu pierwotnego szczęścia, którego zostali pozbawieni w wyniku jakiejś, być może, kosmicznej katastrofy. W każdym razie tylko poddając się państwotwórczym wzorcom wychowawczym osiąga się naturalny, wieczny stan bytowej doskonałości, równy niemal boskiej egzystencji.

Całkowicie odmienną, wręcz przeciwstawną platońskiej koncepcję dobra zaproponował Arystoteles. Wynikała ona ze świadomie przyjętego realizmu metafizycznego. Albowiem poszukiwanie w rzeczywistości idealnej bytu „istotnie rzeczywistego" to zaledwie maniera filozoficzna, narzucona w sposób bardzo perswazyjny przez Platona i jego zwolenników. Warto zaś - powiada Arystoteles - zwrócić się w stronę świata uchwytnego zmysłowo, gdyż w nim kryje się prawda. Chodzi jednak o to, by zdobyć narzędzia służące do jej odkrycia. Najdogodniejszym z nich pozostaje analiza ruchu, powszechnie zauważanego w całym kosmosie. Wszystko, co istnieje, charakteryzuje przecież bytowy dynamizm, nie mający jednak charakteru bezładnego, chaotycznego, ale celowy. Byty zawsze dążą do jakiegoś celu. Nie powinno się - właśnie dlatego – poszukiwać dobra w idealnych ekstatycznych, niebiańskich sferach (Parmenides, Platon, Plotyn), lecz przede wszystkim tam, gdzie dokonuje się zmiana, ruch. Stąd wszelkie działanie ma na uwadze jakiś cel, a dobro pozostaje racją i motywem każdego działania. To odkrycie Arystotelesa historycy filozofii uznali za jedno z fundamentalnych w ludzkim trudzie poznawczym. Co prawda, dobro poszczególnych bytów jednostkowych wiąże się z rozwojem gatunków, niemniej musi istnieć jeden cel kosmicznej aktywności, jakieś, jak to nazywa Arystoteles, Dobro Najwyższe („Metafizyka" 982 b 5-8), do którego wszystko, co jest - dąży. Jak je opisać?

Arystoteles nie szczędzi twórczej pracy, aby ująć istotę owego Najwyższego Dobra. Sugeruje, że jest ono bytem – zasadą: najdoskonalszą substancją, Nieporuszonym Poruszycielem, myślą myślącą samą siebie, czymś samo w sobie najlepszym, życiem wiecznym, a więc Bogiem. I tak pojęty Bóg zdaje się stanowić ostateczny cel świata, aczkolwiek w porządku bytów jednostkowych przejawia się jako dobro na poziomie bytowania gatunków, pozostając czymś transcendentnym wobec nich. Zachowana więc zostaje bytowa różnica między Dobrem Najwyższym a rzeczami konkretnymi i materialnymi. Dobro, by użyć przestrzennych metafor, znajduje się daleko, wysoko, ponad, tam, gdzie działa użyteczność, porządek, majątek czy zysk ekonomiczny. Same rzeczy w swym akcie istnienia nie zasługiwały na to, by wiązać je z immanentną obecnością dobra.

Godziwości, przyjemności i użyteczności

Akwinata zmienił wszelkie w przedstawianej kwestii tradycje. Przyjął, że najbardziej interesujące w metafizycznym sensie jest i być powinno: istnienie, gdyż tkwi u korzeni rzeczywistości, stanowiąc - podkreślił Etienne Gilson - zasadę zasad rzeczywistości. Bezwzględnie pierwsze, ma pierwszeństwo nawet przed Dobrem, byt bowiem może być tylko o tyle dobry, o ile jest bytem, bytem zaś jest on jedynie wskutek istnienia (ipsum esse), które sprawia, że możemy stwierdzić: to jest („Tomizm. Wprowadzenie do filozofii św. Tomasza z Akwinu", Warszawa 1998, s. 47). Samo istnienie wywodzi się z Boskiego daru. Powołany do istnienia aktem intelektu i woli Stwórcy byt jest nośnikiem prawdy i dobra. Nie ma - wobec tego - potrzeby odwoływania się do transcendentnych koncepcji dobra. Wystarcza wejrzenie w same rzeczy, albowiem następstwem ich istnienia jest dobro – sequitur esse rei. Albowiem to wola Stwórcy (a w bytach-wytworach: wola twórcy) ustanawia i określa dobro, wpisując w rzeczy cel ich istnienia, tak jak ustanawia i określa byt. Dobro zatem przedstawia się niejako w podwójnym wymiarze: jako dobro utożsamiane z samym istnieniem rzeczy i jako nośnik woli Stwórcy (lub twórcy), która została zapisana w bytach pod postacią celu. Naturalnie należy pamiętać o tym, że ludzie nie stwarzają dobra, ale próbują je rozpoznawać, do niego dążyć i realizować w egzystencjalnie wolnych decyzjach.

Tak więc skutek bytowego związania z miłującą wolą Absolutu zwiemy dobrem. Bóg kochając sprawia, że istniejemy, tu i teraz. Owo istnienie (esse) jest dobre, może więc być rozpoznawane, kochane. Nie mówmy, że „coś" dzięki naszym pożądaniom jest dobrem, lecz ponieważ jest dobrem, bywa często upragnione. Dlatego też wszelkie nasze działania winny mieć na celu właśnie pomnażanie dobra, prezentującego się w potrójnym wymiarze: godziwości, przyjemności i użyteczności. Spójrzmy na życie utkane z dobra otrzymanego od Boga oraz ludzi; dobra o konkretnej osobowej twarzy. Rodzina, nauczyciel, ksiądz, przyjaciel, albo - po prostu - jakiś nieznany Samarytanin, gdy zjawiamy się w kręgu ich bliskości, niosą wspomagające dary, bez jakiegokolwiek rachującego spojrzenia. Dobro udziela się, ofiarowuje. Stąd odpowiedzią na jego cudowne perswazje musi być wzajemność. Dobro za dobro, a może znacznie więcej: miłość za dobro. W ten sposób pozbywamy się iluzorycznego przekonania, że wykonaliśmy swoje zobowiązania. Dobro domaga się naszej współpracy. Chce, byśmy nie ulegali pokusom i byli szczęśliwi.

Aby to jednak zyskało realne kształty, winniśmy właściwie rozpoznać własną istotę. Od tego bowiem zależy wszystko inne, zwłaszcza rozumienie dobra wspólnego (łac. bonum commune). Odpowiedź na egzystencjalnie podstawowe pytanie: kim jest człowiek? – to fakt, który nie powinien nigdy przynosić intelektualnego spokoju.

Drzewo wielu możliwości

Pragnienie bycia z kimś drugim i w konsekwencji tworzenie wspólnot społecznych, począwszy od rodziny, a skończywszy na państwie, należy do naturalnych ludzkich dyspozycji, dzięki którym poszczególne osoby mogą rozwijać swe twórcze potencjalności, człowieczeństwo po prostu. A skoro tak, rzeczą nieuchronną wydaje się przekonanie o istnieniu jakiegoś dobra całego społeczeństwa (zarazem wszystkich ludzi i każdego człowieka), realizującego specyficzną formę współobecności, zwaną życiem społecznym. Mieczysław A. Krąpiec pisze wprost:

Dobrem tym możemy zatem nazwać taki realny przedmiot ludzkiego działania, który może stać się realnym celem każdego osobowego dążenia. I w tym sensie taki realny cel (dobro jako aktualnie pożądane) może być analogicznie wspólnym dla wszystkich osób żyjących w tym społeczeństwie. („O ludzką politykę", Warszawa 1996, s. 119).

Oczywiście, należy tutaj postępować rozważnie. Dobra wspólnego nie wypada bowiem rozpatrywać na podobieństwo jakiegoś pojęciowego elementu, w którym uczestniczą poszczególne jednostki. Nie jest to również jakaś idealna, mitologiczna kraina, kumulująca w sobie wszelkie możliwe dobra; wreszcie nie trzeba łączyć jego istnienia z określonymi materialnymi wartościami, sukcesem gospodarczym albo zestawem ziemskich dóbr. Wiąże się ono natomiast z samą istotą człowieka obdarzonego wolną wolą i poznaniem zmysłowo-intelektualnym.

Otóż, do najbardziej ludzkich, wręcz atrybutywnych cech bycia człowiekiem należy zdolność podejmowania decyzji – obcinania niejako z drzewa wielu możliwości tych bądź innych, w zależności od pragnienia czy pożądania woli. W tym procesie nie może pojawić się żadna determinacja albo nakaz. Decyzję zawsze stanowi wolny, suwerenny akt woli, sprzężony z poznaniem i miłością. Dlatego osiąganie jakiegoś dobra przez jednostkę nie jest - w każdym wypadku - wynikiem określonych układów zewnętrznych, lecz wypływa z osobistej samodeterminacji. Mówiąc prosto: każdy człowiek sam decyduje o tym, jakie konkretne dobro staje się celem jego usilnych działań. Dzieje się tak na mocy samego człowieczeństwa, czego zresztą nie trzeba uzasadniać. Z zasadniczego faktu bycia człowiekiem rodzi się przecież świadomość posiadania prawa do życia, przekazywania owego życia innym i pomnażania swych ludzkich potencjalności w pokojowych warunkach społecznych. Dowodzenie tego nosiłoby znamiona działania jawnie tautologicznego.

Człowiek jednak podążając ku dobru wie, że powinno ono zyskiwać nie tylko - by tak określić - ważność indywidualną, ale i społeczną. Dlatego też musi w swym działaniu kierować się prawem, czyli regułą rozumu praktycznego. W ten sposób wspólne dobro staje się możliwe do osiągnięcia. Rozwój wszelkich potencjalności dotyczących poznania, miłości, ludzkiej kultury w ogóle albo religii stanowi ogromną siłę, będącą rzeczywistą racją osobowego działania i analogicznie wspólnego celu, a przez to samo także dobra wspólnego. Któż traci na tym, że poszczególni ludzie stają się mądrzejsi, lepsi, bardziej twórczy? Raczej zyskuje cała społeczność. Powiedzmy więc już teraz, że tym, co umożliwia budowanie społeczeństwa, jest osobowy rozwój człowieka, czyli realne dobro, trwające wiecznie, gdyż „człowiek dzięki swej nieśmiertelnej duszy, nie przemija wraz z przepływem materii, lecz materię tę transcenduje w swych osobowych aktach poznawczych, aktach miłości i aktach twórczości" (M. A. Krąpiec, „Dobro wspólne", w: „Powszechna Encyklopedia Filozofii", tom 2, Lublin 2002, s. 631). Co z powyżej przypomnianych ustaleń wynika?

Raj na ziemi

Najpierw i przede wszystkim to, że nie sposób realizować dobra wspólnego poza obszarami społecznej wspólnoty. Albowiem odseparowanie od relacji z innymi osobami niechybnie skazuje człowieka na powolne obumieranie i duchowo-kulturowy rozpad. Aby przetrwać i móc twórczo rozwijać się w najróżniejszych wymiarach, konieczne jest społeczeństwo. Ono może wspomagać w tworzeniu takich środków, dzięki którym jednostka - w zależności od upodobań, zdolności i włożonego wysiłku - będzie w stanie żyć i działać jako wrażliwa moralnie i wykorzystująca w pełni swą - pojmowaną na ludzką miarę - wolność. Środki te mogą być rozmaite, ponieważ różnorako układają się związki między dobrem wspólnym i społecznymi warunkami, w ramach których dobro bywa realizowane. Aby móc rozwijać się, budować siebie poprzez podejmowanie humanizujących decyzji, nie wystarczą tylko pragnienia, czy nawet intelektualne dojrzenie dobra. Potrzebne są jeszcze odpowiednie materiały o fizycznej i duchowej strukturze (np. mieszkania, szkoły, ośrodki kultu religijnego, kultury, opieki medycznej, infrastruktura komunikacyjna). Starożytni Grecy mogliby powiedzieć: niezbędne jest odkrycie własnego ethosu, a więc miejsca i warunków, umożliwiających prawidłowy rozwój człowieka. Gdy go brakuje, ludzie pozostają wewnętrznie rozdarci, zdani na losowe wydarzenia i logikę fatalizmu.

Lecz właśnie kwestia posiadania środków materialnych, kryteria ich podziału stanowiły w przeszłości i nadal stanowią wielki problem. Gdy bowiem jakaś określona grupa społeczna, dysponująca władzą albo siłami przymusu, kumuluje w swych rękach nadmierne bogactwa i przywileje, wówczas inne stany społeczne nie są w stanie rozwijać się osobowo. Wówczas też następuje zachwianie relacji między rozpoznanym dobrem wspólnym a warunkami koniecznymi do jego zdobycia. Nieuchronnie zjawiają się konflikty, wojny, potęguje się indywidualne i społeczne zło. Jednak projektodawcy różnorodnych systemów społeczno-ekonomicznych zapewniają, że ich cele sprowadzają się do zapewnienia optymalnych i godnych warunków życia i rozwoju poszczególnych wspólnot, w szerszym sensie: państw. Nawet wizje skrajnie totalitarne (komunizm) miały prowadzić do osiągnięcia gospodarczego i politycznego raju na ziemi. Te ostatnie (w praktyce) zyskały miano morderczych dlatego, że zupełnie nie reagowały na porządek moralny, podskórnie i naturalnie stanowiący podłoże ludzkiej obecności w świecie.

Gdy dobro wspólne zostaje oderwane od dobra osobowego poszczególnego człowieka, następuje umniejszenie bądź całkowita likwidacja duchowo-materialnego rozwoju tej-oto konkretnej osoby. Tak pojęte dobro wspólne – wspólne tylko w ramach pewnych potęg ekonomiczno-politycznych, nie może stanowić dostatecznej racji istnienia danego porządku społecznego. Kto o tym nie chce pamiętać, wikła się w dramatyczne aporie, przekreślające pomnażanie społecznego dobra.

Szczeble kosmicznej drabiny

Już starożytni Grecy zauważyli panującą we wszechświecie swoistą hierarchię. Arystoteles przekonująco ukazał, że poszczególne byty-dobra układają się w ontycznie i godnościowo uporządkowaną całość. Jedne znajdują się niżej, inne wyżej na szczeblach kosmicznej drabiny aksjologicznej. A ponieważ wszystko istniejące dąży do realizacji określonych celów, stąd pojawia się pytanie: które dobra mogą być użyte jako środek do osiągnięcia wyznaczonego bądź odczytanego z rzeczywistości celu, a które z nich nie mogą podlegać tego rodzaju wykorzystaniu?

Zwrócono zatem uwagę, iż w zależności od bytowej struktury inaczej trzeba widzieć wartość życia wegetatywnego, inaczej życia zwierzęcego, a jeszcze inaczej osobowej egzystencji człowieka. Ta ostatnia stanowi koronę stworzenia i nigdy nie powinna być wykorzystywana jako środek umożliwiający zdobycie jakichś innych pozaosobowych celów. Żadna wartość, jakakolwiek by nie była, nie może podporządkowywać sobie człowieka w jego osobowo-duchowym wymiarze.

Fakt ten nie podlega dyskusji. Człowiek pozostaje w centrum społecznej rzeczywistości i podejmowane przez niego decyzje wiodące ku prawdzie, dobru czy pięknu nie są odblaskiem wiecznych - jak u Platona - idei, lecz wywodzą się z właściwego odczytania relacji zachodzących w realnym świecie, który ostatecznie pochodzi od Absolutu-Boga. Właśnie Absolut-Bóg jest najwyższym obiektywnym dobrem, jak też zarazem najwyższym i pierwszym bytem. I ostatecznie – podkreśla M. A. Krąpiec („O ludzką politykę", s. 128) - we wszystkich prawdziwych, moralnie szlachetnych i twórczo-pięknych przeżyciach odnosimy się – w sposób świadomy i wolny lub domniemany na mocy stanu rzeczy - do Boga jako źródła, wzoru i celu życia osobowego. Przekraczamy w swej codzienności świat przyrody i świat społeczny i według najlepszego rozpoznania (tu: wsparcie intektu i woli) dostrzegamy prawdę, dobro i piękno, czyli w istocie odkrywamy Boga. I w takiej wizji dobro najwyższe jest dobrem wspólnym każdej osoby i całego społeczeństwa.

Nie powinno więc społeczeństwo ustanawiać lub przyjmować praw godzących w istotową wartość człowieka, w wolnych decyzjach poszukującego ostatecznego Dobra-Boga. Powinno natomiast wspierać go wychowawczo, by mógł on z głębi wolności rozpoznać dobro i owo dobro pokochać. Tylko w taki sposób dochodzi do rozwoju społeczeństwa, we wszystkich ważnych aspektach jego istnienia.

Nie jest to naturalnie proste. Często wręcz zmusza do podejmowania dramatycznych decyzji, chociażby oddania własnego życia, w imię patriotyzmu czy zachowania narodowej tożsamości. Ale każdorazowym obowiązkiem pokoleniowym jest i być powinno poszukiwanie takich sposobów życia, które będą miały na uwadze dobro wspólne i nigdy nie zaprzepaszczą szansy pomnażania ludzkich twórczych możliwości, utrzymujących codzienne istnienie na godziwym i moralnie szlachetnym poziomie. Mam nadzieję, że i moja generacja wywiąże się z powyższego zadania należycie i z godnością.

ks. Jan Sochoń