Areopag 2004  Odpowiedzialność za słowo
Seminarium

Wykład i debata seminarzystów

Jak głosić dobre kazania

Seminarium Duchowne w Gdańsku Oliwie
13 listopada 2004
godz. 10.00


Ks. Jacek Bramorski, rektor seminarium: Każdy kolejny Areopag jest pogłębioną refleksją nad powinnościami człowieka zapisanymi w Karcie Powinności Człowieka. W tym roku podejmujemy refleksję nad ważnym zagadnieniem odpowiedzialności za słowo.
Słowo to bardzo ważna dziedzina naszego życia, przez słowo człowiek objawia swoje myśli, swoje emocje. Objawia też sumienie, nawiązuje dialog z drugim człowiekiem, spotyka się z nim. Poprzez wspólnotę słowa rodzi się wspólnota myśli. A dla nas, ludzi wierzących, dla chrześcijan, słowo ma jeszcze jedną, szczególną wartość, stając się nośnikiem tego jedynego Słowa, które „stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (por. J 1, 14 - przyp. red.) - Słowa Wcielonego.
Bardzo jestem wdzięczny organizatorom Areopagu za to, że każdego roku Areopag ma przystanek tutaj, w gdańskim Seminarium Duchownym, gdzie kształcą się przyszli kapłani, słudzy Słowa. Bardzo serdecznie witam pana profesora Jerzego Bralczyka, językoznawcę i miłośnika słowa. Wspólnie będziemy starać się odpowiedzieć na pytanie: „Jak głosić dobre kazania?”.

Jerzy Bralczyk: Gdy zacząłem uczyć się językoznawstwa, język definiowano, jako narzędzie porozumiewania się. Dzisiaj słyszę o narzędziu komunikowania się. Myślę, że jest to pewna zmiana. Porozumiewanie zakłada rozumienie. Komunikacja: ja mówię coś do kogoś, ten ktoś coś mówi do mnie. To bardzo dobrze. Czy jednak rozumiem, co ten człowiek do mnie mówi?
Ta refleksja nachodzi mnie, kiedy zastanawiam się nad językiem, jego aspektem publicznym, jego aspektem także codziennym. Jak mamy się ze sobą porozumiewać? Pytanie: jak mamy komunikować?
Jak głosić dobre kazanie? Różne rzeczy możemy „głosić”. Możemy głosić słowo, możemy głosić prawdę, możemy głosić idee. Tak mówimy. Czy nie chodzi jednak o mówienie, a nie o głoszenie? Głosimy to, co jest w środku. Kazanie jest rodzajem komunikatu, „dobre kazanie”. No, jeśli coś robimy, to chcemy to robić dobrze. Samo to pytanie dostarcza wiele wątpliwości. Może zapytać: jak mówić, czy kazanie powinno być czymś szczególnym? Na pewno czymś szczególnym jest, ale czy powinno być czymś szczególnym od strony językowej? Tego już pewien nie jestem.
Będę mówił oczywiście o formie, a nie treści. O tym co mówić i nawet czym mówić, myślę, że moi słuchacze wiedzą więcej, lepiej niż ja. Ja, jako językoznawca, jako zajmujący się od strony językoznawczej również retoryką, mogę mówić o formie.

Myśleć o tym, co mówimy. Kiedy myślimy o tym, jak mówić, nasze mówienie nie jest już takie skuteczne, naturalne, prawdziwe. Myślę o tym, o czym mówię. Starożytni mówili: „Trzymaj się rzeczy, słowa przyjdą”. Myślę o tym, o czym mówię i myślę czasem o tym, że myślę. Kiedy myślę o tym, o czym mówię, słowa są podobne do tego, o czym mówię. Konwencjonaliści uważają, że w języku prawie wszystko jest konwencją. Słowa nie wiążą się w naturalny sposób z rzeczami, które oznaczają. Po części jestem jednak po stronie naturalistów. Uważam, że słowa są podobne do rzeczy, słowa stają się podobne do rzeczy wtedy, kiedy myślimy.
Gdy wypowiadam słowa określające cechy, nie mogę ich wypowiadać tak, żeby nie były niepodobne do siebie. Słowo „długo” wcale nie jest dłuższe od słowa „krótko”, ale nie mogę powiedzieć „krróótko”.
Typ upodobnienia naszych słów do naszych myśli jest dla mnie kluczowy. Kiedy mówię, myślę o tym, o czym mówię. Kiedy myślę o czymś poważnym, mówię poważnie, kiedy myślę o czymś swobodnym, mówię swobodnie. A kiedy myślenie przynosi pewien rodzaj pracy, trudu, to to również słychać. Nie dlatego, że myślę o tym, żeby było to słychać, ale dlatego, że myślę o tym, o czym mówię. To odnosi się nie tylko do kazania. Może do kazania w szczególniejszy sposób. Tak często słyszy się mówienie tylko tekstem. Kiedy mówię tekstem, mówię po to, aby zostać wysłuchanym. Kiedy mówię rzeczą, tym co w środku, to mówię po to, aby zostać zrozumianym. Kiedy mówię do kogoś - to postulat: mówcie do ludzi - ale ja uważam, że lepiej niż mówić do ludzi jest mówienie komuś, a nie do kogoś. Jestem zobowiązany wobec tego, co mówię i wobec tych, z którymi jestem.

Mówię po coś. Żeby coś się zdarzyło, żeby ludzie się zmienili, żeby czegoś chcieli. Cel, który towarzyszy mi przez cały czas, zaczyna funkcjonalizować moje mówienie. I coraz mniej jestem z ludźmi, tylko jestem z nimi po coś.
Tak, jak jest różnica między porozumiewaniem się a komunikowaniem, jest jeszcze kilka innych różnic. Na przykład różnica między tym, co jest skuteczne i tym, co jest udane. Kiedy mówię, chcę być skuteczny. To dobrze? Pewnie tak, to dobrze. Ale czy to nie powinno być przypadkiem raczej udane? Operacja udana i operacja skuteczna, to dwie różne rzeczy. Może być operacja skuteczna, ale nieudana. Nasze rozmowy są udane czy są skuteczne? Kiedyś rozmowa była najwyższą formą rozrywki, przyjemności bycia z drugim. Dzisiaj, kiedy myślimy o rozmowie samej dla siebie myślimy właściwie o czymś niewartym zabiegu. W ten sposób coś tracimy. Mało tego, rozmowy, które są skuteczne, dziś są raczej przeprowadzane niż prowadzone. Uczestnictwo w rozmowie, której się nie prowadzi, ale przeprowadza, nie jest najprzyjemniejsze. One są potrzebne, ja wiem, ale nie chciałbym, aby tylko do nich ograniczyły się nasze kontakty. Bardzo lubię rozmowy udane, niekoniecznie skuteczne. Myślę o różnych spotkaniach, które mają charakter językowy, również o kazaniu. Czy kazanie może być udane i skuteczne? Niektórzy mówią: udało mi się dobre kazanie. Oczywiście nie o to chodzi. Chodzi o kontakt, czy ja jestem z tymi ludźmi. Kazanie powinno coś po sobie zostawić, ale powinno być przeżywane w tym momencie. To, co nas łączy w tej chwili, to czas i miejsce. Połączenie tu i teraz daje poczucie dobrze przeżytego kawałka czasu.
Pierwszy cel, jaki mogę mieć, kiedy mówię, to nawet nie to, aby w wyniku tego, co mówię, nastąpił jakiś przełom. Pierwsza rzecz, którą mam na uwadze, to to, aby ci, do których mówię o czymś pomyśleli.

Aktywizacja człowieka do myślenia jest formą dialogu. Przychodzi mi do głowy postulat integracji różnych ośrodków, połączenie sensu, logiki, gramatyki, słownictwa i nawet artykulacji. Dobór słów, dobór struktur nie są rzeczami, które powinniśmy zauważać, powinny być przezroczyste. A tymczasem tak często mamy do czynienia za zwracaniem uwagi na to, co właśnie w tej chwili robię.
Języki dzielą się na różne sposoby, odmiany języka także. Wyróżniamy w nich języki otwarte i zamknięte. Języki zamknięte, czyli takie, które posługują się terminologią, dobrze opisują rzeczywistość charakterystyczną dla jakiegoś kręgu. Tymczasem częściej potrzebny jest język otwarty. Język otwarty jednak także jest groźny. To ten język, którym mówią media, posługuje się reklama, język, który owszem dociera do odbiorcy, ale przestaje być językiem nadawcy.
Starożytni mówili: „W sztuce mówienia największą sztuką jest użycie sztuki”. Tak właśnie jest.

Kleryk Wojciech Kujaszewski, II rok studiów: W jaki sposób mówić do młodzieży?

Jerzy Bralczyk: Rodzi się pytanie, czy mówić specyficznie? Czy do młodzieży mówić inaczej, czy do dzieci mówić inaczej? Najczęściej słyszymy, że kazanie kierowane do dzieci, inne wypowiedzi kierowane do dzieci mają charakter specyficzny. Począwszy od zachowań językowych zupełnie naturalnych. Niektórzy językoznawcy traktują język niań, język udawany, nienaturalny, jako świadectwo na akty ontogenezy języka. A może spróbować nie myśleć o nich jako o młodych? Z całą pewnością nie mówić językiem młodzieżowym. Funkcją języka młodzieży jest pozostawanie we własnym kręgu, nieprzenikliwość wobec innych. Kiedy ukazuje się „Słownik języka młodzieżowego”, to wiem, że zawiera słowa, które już młodzieżowe nie są. To tak jak motyle, które łapie się i przyszpila do poduszki, po czym eksponuje w gablocie. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że to najprostsza droga, aby słowo wyszło z języka ludzi młodych. Ja akurat lubię język młodzieżowy, uważam go za niezwykle trafny. Obciach, ściema i kwasy, to niezwykle udane metafory. Nie wiem, co w nich jest, ale coś tam jest.

Ks. Ireneusz Koziorzębski, wikariusz w parafii św. Brata Alberta w Gdańsku Przymorzu: Jak głosić homilię, jakich używać słów, gdy mówimy o rzeczywistości, której nie dotykamy, kiedy mówię o prawdach eschatologicznych, dogmatach Kościoła.
A drugie pytanie: jakie pan zauważa nieprawidłowości, lapsusy w ustach kaznodziejów, których wierni na pewno nie powinni usłyszeć.

Jerzy Bralczyk: Zacznę od odpowiedzi na drugie pytanie, odnoszące się do zasady stosowności, która kiedyś była tak ważna.
To, co najbardziej może razić, to z jednej strony potocyzmy, czyli język prosty, którego się na ogół nie oczekuje, a z drugiej strony cecha przeciwna, czyli nadmiar terminologii.
Prawdy, które są przedmiotem mówienia, często są trudne do wyobrażenia. Nawet nie samo wyobrażenie, ale zmierzanie ku wyobrażeniu już może trochę je przybliżyć. Mamy wtedy pokusę myślenia abstrakcyjnymi strukturami. Kiedy człowiek słyszy tylko to, co mówi, to inni go nawet nie słyszą. Żeby inni słyszeli, on musi dobrze rozumieć. Żeby inni go zrozumieli, on musi intensywnie myśleć. Żeby inni pomyśleli, on musi sobie to wyobrazić. Żeby inni sobie to wyobrazili, on musi to poczuć. Mówca zawsze jest krok wcześniej niż słuchacz. I tego się od niego oczekuje.

O. Marek Kosacz, dominikanin ze Szczecina, duszpasterz, katecheta: Panie profesorze, w pale mi się nie mieści, jak można mówić do młodzieży, używając języka ludzi dorosłych. Pod warunkiem, że się ten język przyswoi, że będzie on częścią mnie, że się z nim identyfikuję.

Jerzy Bralczyk: Ojciec jest tak młodziutki, że nie może być problemu identyfikacji, to naturalne.

O. Marek Kosacz: Celibat postępuje...
Pół roku temu zaryzykowałem i podczas rekolekcji dla gimnazjalistów zamiast opowiadać im o pewnych rzeczach, poprosiłem uczniów, żeby mi nagrali podkłady i część konferencji głosiłem w formie hip-hopu.
Co pan myśli o hip-hopie w języku religijnym? Sądzę bowiem, że programy katolickie bywają nudne, bo są mówione nudnym, sztywnym językiem. Moim zdaniem nawet o eschatologii można powiedzieć tak, że ciarki po plecach idą, związując ją z życiem.

Jerzy Bralczyk: Hip-hop, zwłaszcza w odmianie swobodnego zapodawania, zdaje mi się bardzo atrakcyjnym zachowaniem językowym. Jest zmuszaniem języka do szybkiego wyrażania tego, co akurat myślimy. A jednocześnie jest to szybka formuła artystyczna, trochę jak improwizacje wielkich romantyków. Gdyby jednak hip-hop wszedł do świątyni, wszedł do parlamentu i do innych dziedzin życia, to chyba nie tylko mnie byłoby żal możliwości mówienia czegoś serio.

O. Marek Kosacz: Mówię o hip-hopie jako o pomoście, który może połączyć młodych ze światem dorosłych.

Jerzy Bralczyk: Jest tyle sposobów kontaktu kapłana z wiernymi, że mieści się tam i ten, gdzie mówi się w podobny sposób. Oczywiście nie mam nic przeciwko temu. Jednak kazanie wygłoszone tym językiem odebrałbym jako niewłaściwe, niezależnie od tego, kto byłby słuchaczem, nawet młodzież.
Zasada stosowności, o której mówiłem, fakt, że w tym miejscu wypada mówić tak, a w innym inaczej, współtworzy kulturę, współtworzy tradycję języka. Nie chciałbym, aby te rejestry języka zanikały. One wiążą się z miejscem, one się wiążą z relacją między ludźmi i także z pewnym oczekiwaniem słuchaczy, oczekiwaniem, które nie powinno być zawiedzione.

O. Marek Kosacz: Kiedy czterdzieści lat temu do kościoła wszedł big-bid, było to szokiem. Potem reggae, metal, jass, hip-hop. Sądzę, że to sprawia, iż język Kościoła staje się rzeczowy, trafia do człowieka.

Ks. Ireneusz Koziorzębski: Ojciec mówi o sprawach, które moim zdaniem absolutnie nie mogą być włączone w przepowiadanie Słowa, dlatego że ambona zawsze była wzorem języka. Nie możemy sobie pozwolić na obniżanie poziomu, musimy go utrzymywać. Wydaje mi się, że jest wiele innych miejsc, w których możemy używać języka, o którym ojciec mówił. Sam uczę w gimnazjum. Podczas mszy dla młodzieży próbowałem do nich mówić ich językiem. Kiedyś podczas wyjazdu w luźnej rozmowie młodzież odważyła się i powiedziała do mnie wprost: Niech się ksiądz nie sili na to, żeby być w ten sposób z nami, my oczekujemy czegoś innego. Dlatego nie zgadzam się z ojcem.

Wacław Dziewulski, inżynier, emerytowany wykładowca Politechniki Gdańskiej: Czego oczekujemy od księdza? Prowokacji do samodzielnego myślenia.
Spędzam wakacje w Borach Tucholskich. Za Starogardem, za Skórczem, za Osiekiem jest wioska Kasparus, do której przyjeżdża ksiądz z innej parafii, nie powiem jakiej. Jest fenomenalny, bo mówi pięć minut, bo mówi językiem zrozumiałym, treściwym, dającym dużo do myślenia, prowokującym do samodzielnego myślenia zarówno do inteligencji, która przyjeżdża na wakacje, jak i do miejscowych ludzi. Wątpię, żeby ktokolwiek z Państwa dojechał do Kasparusa na mszę w sobotę o godzinie 16.30. W Gdańsku jest jednak również taki fenomen. U dominikanów w niedzielę o godzinie 21 jest kazanie do osoby, a nie do tłumu.

Nieautoryzowane fragmenty debaty.