Areopag 2002  Sprawiedliwość

Przed kim trzeba bronić praw człowieka?

9 listopada 2002
Sala Rady Miasta w Urzędzie Miejskim w Gdyni
godz. 15.00

Wojciech Szczurek, moderator: To wielki zaszczyt dla miasta Gdyni, że możemy gościć tak znamienite postaci. Witam panów profesorów: Andrzeja Zolla, rzecznika praw obywatelskich, i Krzysztofa Drzewieckiego, pełnomocnika RP przy Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu.

W Polsce toczy się obecnie wielka debata dotycząca procesu integracji ze strukturami Unii Europejskiej. Z pewnością gdy dyskutujemy o wielkich wyzwaniach, które stoją przed naszym krajem w wielkim procesie dostosowywania polskiego prawa, jednym z ważniejszych wyznaczników tego procesu musi być ochrona praw człowieka. Temat, który dziś przed nami postawiono, brzmi: przed kim trzeba bronić praw człowieka?

Andrzej Zoll: To pytanie - przed kim trzeba bronić praw człowieka? - zakłada, że prawa człowieka są wartością, która zasługuje na obronę. Nie tylko jeżeli chodzi o obronę prawa indywidualnego człowieka. Obrony oraz budowania standardów wymaga sama idea praw człowieka. Zakładamy również, że dla praw człowieka istnieje zagrożenie zewnętrzne. Trzeba więc postawić diagnozę, skąd to zagrożenie pochodzi.

Zanim przejdę wprost do odpowiedzi na to pytanie, chciałbym zwrócić uwagę na charakter praw człowieka, na ich źródło. Źródłem praw jest przyrodzona i niezbywalna godność człowieka. To bardzo pięknie ujęła polska konstytucja. Artykuł 30 stanowi, iż „Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych”. Z tego przepisu Konstytucji wypływa bardzo wiele. To jeden z filarów całego naszego porządku prawnego i społecznego. Wynika z niego, że to nie władza publiczna nadaje wolność i nie władza publiczna określa wolność. Prawa wynikają z godności człowieka. Władza publiczna, mając więc szanować tę godność i chronić ją, musi również szanować i chronić wolności oraz prawa człowieka. W takim razie władza publiczna nie może także dowolnie wolności i praw człowieka ograniczać ani tym bardziej człowieka wolności i praw pozbawiać.

W drugiej połowie dwudziestego wieku nastąpił renesans, rozkwit idei ochrony praw człowieka. Pytanie, dlaczego tak się stało, jest pytaniem bardzo prostym. W dwudziestym wieku, wieku dwóch totalitaryzmów, człowiek został sprowadzony do elementu zbiorowości. Zbiorowość miała wszystkie prawa, natomiast jednostka składająca się na zbiorowość praw tych nie posiadała albo posiadała je wtórnie z uwagi na wartość zbiorowości. Człowiek był traktowany przedmiotowo, czysto instrumentalnie, z punktu widzenia klasy czy partii.

Bardzo ściśle wiąże się z naszą debatą jeszcze jedno pytanie: do kogo normy prawa chroniącego człowieka były skierowane? Na to pytanie odpowiedź jest stosunkowo prosta. Zobowiązanymi były państwa, które chciały być uznawane przez społeczność międzynarodową za państwa cywilizowane. W tej materii jednak sytuacja uległa zmianie.

Posłużę się doświadczeniem z praktyki mojego biura, biura rzecznika praw obywatelskich. Coraz częściej wpływają do mnie sprawy, w których źródłem zagrożenia dla prawa człowieka nie jest bezpośrednio władza publiczna. Podam przykład z ostatnich dni. Zwróciła się do mnie osoba, której imię i nazwisko oraz numer telefonu komórkowego ukazały się w dziale ofert erotycznych na stronach internetowych dużego portalu. Osoba ta prosiła mnie o ochronę, argumentując, że jej godność została w bardzo brutalny sposób naruszona. Tym jednak, który naruszał prawo, nie była władza publiczna. Czy rzecznik jest tutaj w ogóle uprawniony do interweniowania? Zgodnie z artykułem 208 Konstytucji, rzecznik ma czuwać nad przestrzeganiem wolności, praw człowieka i obywatela przez władzę publiczną. Czy w takiej sytuacji urząd jest uprawniony do interwencji? Takich zdarzeń mamy bardzo wiele. Wszystkie sprawy z zakresu prawa pracy, często bardzo brutalne naruszenia prawa pracy, mają miejsce przede wszystkim ze strony prywatnych pracodawców, często dużych korporacji. Tak samo i tutaj rodzi się pytanie: czy rzecznik ma interweniować? Wydaje mi się, że ochrona przed takim naruszeniem to ochrona poprzez uświadomienie sobie i coraz głośniejsze mówienie o tym. Edukacja odgrywa znakomitą rolę.

Nie można eksponować jedynie praw człowieka. Trzeba mówić o drugim biegunie praw, o powinnościach. Tak znakomicie zostało to sformułowane przed dwoma laty tutaj w Gdańsku, w Karcie Powinności Człowieka. Jeżeli uświadomimy sobie i przyjmiemy, że z każdą wolnością łączy się odpowiedzialność, z każdym prawem powinność i że każdy z nas nie tylko jest nosicielem praw człowieka, ale jest podmiotem odpowiedzialnym i zobowiązanym za drugiego człowieka, za rodzinę, za zbiorowość swojego miasta, gminy, za ojczyznę, za Europę czy świat, to wtedy - jak sądzę - ochrona praw człowieka będzie na zupełnie innym poziomie.

Czy państwo w tej materii zwolnione jest z jakichkolwiek działań? Myślę, że absolutnie nie. Także rzecznik praw obywatelskich nie jest zwolniony. Władza publiczna jest zobowiązana do takiego zorganizowania państwa, ażebyśmy czuli się w nim bezpieczni i żeby nasze prawa były przestrzegane nie tylko ze strony władzy publicznej, ale również przez innych obywateli.

Musimy chronić prawa człowieka nie tylko przed państwem, ale i przed innymi podmiotami, zbiorowymi i indywidualnymi.

Krzysztof Drzewicki: Wysłuchawszy profesora Zolla czuję, że doszliśmy do tych samych wniosków. Spróbuję jedynie do tej argumentacji dołożyć nowe wątki, zaczerpnięte z mojej, innej przecież perspektywy.

Na wstępie, nawiązując do tematu naszej debaty, chciałbym zadać jedno pytanie. Jeśli bronimy praw człowieka, to dla kogo ich bronimy? Oczywista odpowiedź brzmiałaby: dla człowieka. Sprawa jednak nie jest już tak oczywista. Przez „człowieka” bowiem wszystkie konwencje, regulacje konstytucyjne czy ustawowe, rozumieją bardzo szerokie kategorie: osobę ludzką jako taką, jednostkę, grupy osób oraz grupy już zorganizowane w organizacje pozarządowe.

Współczesne konwencje, jak i większość ustawodawstw oraz konstytucji, przesunęło ochronę z obywatela na szeroko rozumianego człowieka. To brzydko brzmi, ale tak jest. Tradycyjna ochrona była ochroną dyplomatyczną bądź ochroną oferowaną własnemu obywatelowi w ramach węzła obywatelstwa władza - człowiek. Natomiast prawa człowieka przyczyniły się do rozszerzenia tej ochrony w taki sposób, że dzisiejsze konwencje nie mogą już nie mówić - tak jak mówi konwencja europejska w artykule 1 (mowa o Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, potocznie zwana Europejską Konwencją Praw Człowieka, zatwierdzona przez Radę Europy w roku 1950 - przyp. red.), tak jak mówi pakt praw człowieka (mowa o Międzynarodowym Pakcie Praw Obywatelskich i Politycznych, przyjętym przez Zgromadzenie Ogólne ONZ w 1966 roku - przyp. red.)- że chodzi o korzystanie z praw przez osoby podlegające jurysdykcji państwa, strony danej konwencji. Prawa mamy zagwarantować więc wszystkim osobom podlegającym jurysdykcji, a zatem każdemu obywatelowi, osobie niebędącej obywatelem, uchodźcom, bezpaństwowcom. To pierwsze, bardzo istotne, rozszerzenie. Ono niekiedy już w tej chwili doznaje prób dalszych rozszerzeń, które wiele rządów uważa za bardzo kontrowersyjne.

Przywołam przykład jednej ze spraw, którą półtora roku temu rozpatrywaliśmy w Strasburgu. Rodziny ofiar nalotu amerykańskiego, mającego na celu zbombardowanie wieży radiowo-telewizyjnej w Belgradzie, wniosły skargę (do zbombardowania serbskiej stacji telewizyjnej w Belgradzie doszło 23 kwietnia 1999 roku - przyp. red.). Decyzję o nalocie podjęto na podstawie listy celów, którą ustaliła Rada NATO. Samolot amerykański wykonał zadanie po wcześniejszym ostrzeżeniu. Dziennikarze opuścili obiekt, pozostał wyłącznie personel techniczny. Zginęło szesnaście osób. Sprawa nosi miano „Banković” od nazwiska Kseni Banković, która była jedną z ofiar. Skierowana została przeciwko siedemnastu europejskim członkom NATO. Stanów Zjednoczonych i Kanady przed sąd w Strasburgu nie można było pozwać. Na czym polegał w tym wypadku problem jurysdykcyjny? Spróbowano rozszerzyć kompetencje Trybunału Europejskiego, a zatem i samej konwencji, na osoby wywodzące się spoza grona osób podległych jurysdykcji państwa jugosłowiańskiego. Jugosławia nawet nie jest członkiem Rady Europy, tym bardziej więc nie jest stroną konwencji europejskiej. Próba rozszerzenia jurysdykcji, jak się Państwo domyślacie, nie powiodła się (Amnesty International stwierdziło, że NATO nie zachowało należytych środków ostrożności w celu ochrony ludności cywilnej i określiło zbombardowanie stacji telewizyjnej jako „zbrodnię wojenną”. Rodziny ofiar szukały pomocy również w ONZ. W czerwcu 2000 roku Carla del Ponte, główna prokurator ONZ ds. zbrodni wojennych w Hadze, orzekła, iż nie ma podstaw do dochodzenia, czy NATO popełniło zbrodnię wojenną - przyp. red.). Dla nas Polaków była to sprawa o tyle ciekawa, że po raz pierwszy stanęliśmy w gronie siedemnastu europejskich państw NATO. Musieliśmy się bronić, mieliśmy swoje odrębne wystąpienie.

Drugi problem to rozszerzenia podmiotowe kategorii ofiar. Każdy, kto czuje się ofiarą, nawet w sensie subiektywnym, nazywany jest ofiarą bezpośrednią. Obecnie obserwujemy w Strasburgu, że standardem stała się już ofiara pośrednia, czyli taka osoba, która zostaje dotknięta skutkami naruszenia, choć nie jest ofiarą bezpośrednią. Ofiara pośrednia to na przykład rodzina cierpiąca z powodu śmierci czy tortur osoby bliskiej.

Przywołam najbardziej klasyczny przykład, sprawę Norris przeciwko Irlandii w sprawie homoseksualizmu. Na mocy ustawy z 1861 roku w Irlandii karane były dobrowolne stosunki homoseksualne między dorosłymi, jeśli dało się oczywiście je udowodnić. Rozwój sytuacji społecznej i moralnej Irlandii doprowadził do wygaśnięcia tej normy. Prawnik, nota bene homoseksualista, pan Norris, postanowił podważyć to prawo, mimo że nie było ono stosowane (David Norris od 1967 roku jest wykładowcą w College'u Świętej Trójcy w Dublinie; zasiadał w drugiej izbie parlamentu irlandzkiego; jest homoseksualistą i od 1971 roku aktywnie działa na rzecz praw gejów, w 1974 został członkiem-założycielem oraz prezesem Ruchu na rzecz Praw Gejów Irlandzkich - przyp. red.). Norris wniósł więc sprawę do Strasburga, przeszła ona przez komisję, trafiła przed Trybunał. Trybunał bardzo nikłą większością stwierdził, że Norris może czuć się ofiarą potencjalną (wyrok zapadł 26 października 1988 roku, większością głosów 8 do 6 sędziów - przyp. red.).

Przejdźmy teraz do zasadniczego pytania: przed kim trzeba bronić praw człowieka? Całkowicie związany jestem z tezą pana profesora, iż praw człowieka przede wszystkim trzeba bronić przed władzą publiczną. Prawa człowieka wymyślono wszak jako antidotum na nadmiar siły publicznej. Już Monteskiusz mówił o deprawowaniu się każdej władzy publicznej.

Dostrzegam przenoszenie się pewnych aspektów władzy państwowej do organizacji międzynarodowych. Uprawnienia władzy państwa przechodzą na organizacje międzynarodowe. Pytanie, czy my mamy nad nimi kontrolę? Nie jest przypadkiem, że podczas dyskusji ostatnich lat nad kształtem Unii i jako organizacji, i przyszłego tworu federalnego czy konfederalnego, zaczęto mówić o Karcie Praw i Wolności.

O prawach człowieka w Unii Europejskiej zaczęto debatować w kontekście relacji obywatela Europejczyka do organów Unii. Jeśli rząd francuski, niemiecki czy inne przekazują pewne uprawnienia Brukseli, wówczas obywatel zostaje pozbawiony ochrony. Przywołajmy dostęp do informacji, do dokumentów publicznych w Unii, przez długie lata utrudniany, obwarowywany różnymi wymogami. Ochronie obywatela Europejczyka służą wszelkie procedury petycyjne, działalność urzędnika na podobieństwo rzecznika praw obywatelskich, który w tych sprawach interweniuje. To jeden przykład zagrożeń, gdy władza państwowa oddala się od państwa.

Naturalny rozwój demokracji, samorządów sprawił, że autonomia pewnych grup czy nawet organów powoduje wymknięcie się spod władzy państwowej pełnej kontroli nad naszymi prawami. Przykłady: korporacje zawodowe i ich własne organy dyscyplinarne, lekarzy, adwokatów, weterynarzy. One na mocy ustaw, praktycznie w większości państw europejskich, otrzymały szerokie uprawnienia. Mogą pozbawić prawa wykonywania zawodu czy zawiesić w obowiązkach. W Strasburgu padło kiedyś w związku z tym słuszne pytanie: skoro te organy, które nie są organami państwowymi, a wyglądają jak małe sądy, nie powinny być pod kontrolą sądów? Wymyślano różne sposoby: albo wprowadzanie gwarancji sądowych do tych ustaw, albo prawo odwołania od ich decyzji do sądów.

Zgadzam się z panem profesorem Zollem po raz kolejny w kwestii zagrożeń dotyczących sektora gospodarczego. Sam w prawach człowieka, myślę tym razem o doktrynie, obserwuję dopiero od lat 90. zainteresowanie takim tematem, jak biznes a prawa człowieka. Proszę przypomnieć sobie znakomitą kwestię z „Laborem exercens” Jana Pawła II (encyklika traktująca o pracy ludzkiej, wydana w 1981 roku - przyp. red.). Papież powiedział wyraźnie, jak ogromną rolę odgrywa pracodawca i to pracodawca bezpośredni.

Wspomnę również o takiej grupie zagrożeń - przepraszam, że nazwę je tak brutalnie - które pochodzą od samych ofiar naruszeń praw człowieka. Mówię to może z pewną zgryzotą. Piastuję bowiem funkcję, w związku z którą nie jest mi zawsze przyjemnie, kiedy rząd polski, parlament, sądy są krytykowane. Niekiedy człowiek miota się między tym zjawiskiem a bezsilnością. Bardzo wielu skarżących nadużywa prawa do petycji, do skargi indywidualnej, pisze do kolejnych zwierzchników organów w Radzie Europy. I wreszcie uwaga wobec polskich adwokatów w sprawie ich roszczeń finansowych, odszkodowawczych oraz tych z tytułu zadośćuczynienia, szkody moralnej. Polscy adwokaci podnoszą stawki na poziom znacznie wyższy, niż robią to najlepsi adwokaci z Londynu. Nasi adwokaci prawdopodobnie oglądają zbyt wiele filmów amerykańskich i stąd biorą takie wzorce. Nie wpływa to dobrze na ich renomę, skoro ostatecznie te zadośćuczynienia są bardzo niskie.

Ostatnią kwestię pośrednio adresuję już do pana profesora Zolla, który jest znakomitym znawcą prawa karnego i procedury. Jednym z dylematów, które przeżywają osoby zainteresowane prawami człowieka, jest stworzona w wyniku rozwoju praw człowieka dysproporcja ochrony. O co chodzi? Proceduralne gwarancje, jakie mamy w tej chwili w Kodeksie prawa karnego, są tak rozbudowane, nowoczesne, europejskie, że średnio inteligentny adwokat, korzystając z legalnych gwarancji, może znakomicie procesy sądowe przedłużać. Dlatego między innymi w sprawach karnych i cywilnych jedną z chorób europejskich jest przewlekłość procedur sądowych. To problem bardzo złożony. Przy użyciu gwarancji mamy do czynienia z sytuacjami, niestety nazbyt częstymi, kiedy po wieloletnim procesie rasowy przestępca szybko zostaje zwolniony, natomiast w cieniu pozostaje ofiara jego przestępstw. Wiem, że problematyka ofiar przestępstw na szczęście po paru latach ożyła, nie tylko dzięki znakomitym formom działań organizacji pozarządowych, ale wzmocnieniu ochrony przez nasze kodeksy. Faktem natomiast jest, że zaniedbywanie tego wątku doprowadzić może do podważenia wiary w prawa człowieka.

Wojciech Szczurek: Dzisiaj, próbując na poziomie lokalnym diagnozować największe wyzwania i oczekiwania mieszkańców naszych społeczności, problem bezpieczeństwa jawi się jako ten, z którym przychodzi nam mierzyć się, szukając jego skutecznego rozwiązania. Z jednej strony to skala przestępczości, a z drugiej kwestia poczucia bezpieczeństwa. Politycy, media coraz częściej wskazują prostą receptę na to, jak poprawić poziom bezpieczeństwa. Proponuje się podniesienie sankcji karnych. Jak zmierzyć się z wielkim wyzwaniem publicznym, ale być w zgodzie z istotą praw człowieka.

Andrzej Zoll: Problem poczucia bezpieczeństwa jest w centrum troski władz państwowych, ta sprawa jest również w centrum działań mojego biura. W tym obszarze jednak funkcjonuje bardzo wiele mitów. Prawdą jest, że w okresie przełomu politycznego, odzyskania niepodległości, między rokiem 1989-90 mieliśmy w Polsce, statystycznie w każdym razie rzecz biorąc, bardzo duży wzrost przestępczości, sięgający ponad sześćdziesięciu procent. W roku 90 stwierdzono sześćdziesiąt procent przestępstw więcej niż ich było w roku 89. I to szczególnie jeżeli chodzi o przestępstwa drastyczne, przeciwko życiu i zdrowiu, przestępstwa przeciwko mieniu z użyciem przemocy, czyli wszelkiego rodzaju rozboje, włamania, kradzieże.

Trzeba jednak pamiętać o tym, że Polska przed 1989 rokiem należała do krajów, w których - pomijając niektóre państwa, co do których nie mamy żadnych informacji, jak Związek Radziecki czy Chiny - najwięcej osób, na sto tysięcy mieszkańców, siedziało w więzieniach. Szczytowym okresem był rok 86, jeśli się nie mylę, przekroczyliśmy wówczas trzysta osób pozbawionych wolności na sto tysięcy mieszkańców. Podczas gdy większość krajów europejskich nie przekracza stu osób na sto tysięcy mieszkańców. Jak ta sytuacja wygląda obecnie? Wzrost przestępczości na przełomie 89 i 90 roku już później nigdy nie był tak drastyczny. Obecnie rejestrujemy z roku na rok kilkuprocentowy wzrost przestępczości. To oczywiście nie może nas zadowolić. Musimy szukać właściwych metod walki z przestępczością.

Myślę, że zrobiono w Polsce bardzo wiele złego, chcąc z prawa karnego uczynić trampolinę do walki politycznej. Na budzeniu przekonania, że mamy złe ustawodawstwo karne, że mamy liberalne prawo karne, budowano pozycję polityczną. To spowodowało, że przestaliśmy właściwie wykorzystywać instrumenty, które w prawie były i mogły polepszyć sytuację bezpieczeństwa w państwie.

Chciałbym tę tezę zilustrować na przykładzie, ale i przedstawić stan faktyczny. W Polsce w 98 roku przebywało w więzieniach pięćdziesiąt cztery tysiące ludzi. Mieliśmy miejsca dla sześćdziesięciu trzech tysięcy. Dzisiaj, przy podobno zbyt liberalnym prawie, mamy osiemdziesiąt dwa tysiące osadzonych. Po likwidacji w zakładach karnych korytarzy, bibliotek, sal gimnastycznych, uzyskano sześćdziesiąt dziewięć tysięcy miejsc. Mamy znaczne przekroczenia zagęszczenia w więzieniach, w niektórych zakładach karnych sięgających pięćdziesięciu procent. Więzienie nie ma być hotelem, nie ma być miejscem, gdzie jest lepiej niż na wolności. Tylko, że trzeba jeszcze dodać do tego, że około trzydziestu tysięcy ludzi w Polsce czeka na wykonanie kary pozbawienia wolności, nie mogąc jej odbyć, bo nie ma gdzie.

To jest powód nieprawdopodobnej demoralizacji tych, którzy są bezkarni, bo jeśli nie popełnili zabójstwa, to i tak ich nie zamkną, bo nie mają gdzie. Musimy się więc zastanowić, czy ta droga jest drogą właściwą. Prawo karne bowiem, obok kary pozbawienia wolności, opracowało cały szereg innych kar, dolegliwych środków, adekwatnych do popełnionego przestępstwa. To ogromne pole działania dla kuratorów. Według naszych obliczeń powinniśmy mieć w Polsce około trzydziestu tysięcy kuratorów, mamy około trzech tysięcy. Praca kuratora z kilkoma czy nawet kilkudziesięcioma podopiecznymi może być skuteczniejsza niż zamykanie ludzi do kryminału. Nie mówię oczywiście o niebezpiecznych przestępcach, którzy są groźni dla drugiego człowieka, mówię o osobach, które nie są niebezpieczne, a przebywają w zakładach karnych, bo obecnie funkcjonuje moda na bardzo szerokie stosowanie kary pozbawienia wolności. Uważam, że jest to niedobre rozwiązanie.

Nie możemy brać pod uwagę tylko tego, co stało się w przeszłości. Nie możemy powiedzieć, że karzemy dlatego, iż zostało popełnione przestępstwo. Oczywiście tak. Popełnienie przestępstwa jest powodem karnym, ale karzemy człowieka po to, aby on w przyszłości nie popełnił przestępstwa. Mamy go resocjalizować, a tego nie da się zrobić na dwóch metrach kwadratowych powierzchni w celi. Tam go na pewno nie zresocjalizujemy. Polityka, która obowiązuje dzisiaj w naszym państwie, jeśli chodzi o prawo karne, jest produkcją recydywy. Osoby, które wypuszczamy z więzień, są skazane na to, ażeby do więzień ponownie wróciły.

Krzysztof Drzewicki: Skala przestępczości a poczucie bezpieczeństwa. Widzę przede wszystkim dwa wymiary tego problemu. Wymiar podstawowy, widoczny na płaszczyźnie praw człowieka, to ten kiedy władza publiczna sama wprowadza brak poczucia bezpieczeństwa. Tak było chociażby w okresie stanu wojennego.

Jednak jest i problem drugi, o którym tak ciekawie mówił profesor Zoll, problem operacyjny, to znaczy skutecznego funkcjonowania odpowiednich organów, zwłaszcza policji.

Problemem bywa również brak reakcji systemu prawnego na istotne transformacje, tak zwany spokój prawa karnego. Kodeksy dziewiętnastowieczne obowiązywały po pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat. Może też i tempo życia nie było tak duże. Teraz mamy ciągle nowe przestępstwa.

Jawi się również problem istotnej reformy sądów. Ja muszę regularnie co trzy miesiące składać przed Komitetem Ministrów Rady Europy sprawozdania z tytułu spraw, które przegraliśmy, a które wynikają z przewlekłości procedur sądowych. Stan sądownictwa polskiego obok korupcji podlegał negatywnym ocenom w naszym raporcie akcesyjnym do Unii Europejskiej.

Nie da się ukryć, że gdy patrzę na dokumenty, które otrzymuję z Warszawy, z resortu sprawiedliwości, nie widzę koncepcji. Dokonuje się przemian, których niestety nie wiąże wizja reformy. Dostrzegam jednak elementy pozytywne. Z przyjemnością chwalę się statystykami, które dowodzą spadku przewlekłości, z trzech lat i dwóch miesięcy do dwóch lat i dziewięciu miesięcy. To duży sukces.

Obserwując poszczególne sprawy trafiające do Strasburga, postrzegam, że najbardziej przerażającą sprawą w działaniu naszych sądów są potwornie długie okresy bezczynności. Nie może być tak, żeby sprawa leżała przez dziewięć miesięcy nietknięta. A mam takie, które przegrywaliśmy od razu, na wejście - dwa i pół roku w ogóle nikt nie ruszał teczki, nie ma żadnego śladu adnotacji. To kwestia złej organizacji pracy w wymiarze sprawiedliwości albo kwestia uczynienia samych sędziów urzędnikami. Kiedy odwiedza się sądy zachodnie, widać wyraźnie, że sędzia jest tym, kto pracuje koncepcyjnie, reszta jest mu przygotowana.

Polska o tyle popadła w dodatkową infamię, że nasz system prawny nie przewiduje środka prawnego czy odwoławczego przeciwko przewlekłości.

Nieautoryzowany fragment debaty