Areopag 2002  Sprawiedliwość

Przeprosiłem za łzy

Rozmowa z Jerzym Stuhrem


- Pamięta pan, kiedy ostatnio musiał dokonać trudnego, ale sprawiedliwego wyboru?

- Przedwczoraj miałem bardzo przykry epizod. Rozpoczynając rektorowanie w szkole teatralnej, przeglądnąłem listy personalne. Dzięki temu dowiedziałem się, że pracują u nas na pełnych etatach ludzie, którzy jednocześnie pobierają emerytury, między innymi sekretarka, która służyła mi wiernie przez sześć lat poprzedniej kadencji i którą pamiętam jeszcze z czasów, kiedy sam byłem studentem. Musiałem odbyć z nią bardzo przykrą rozmowę. Powiedziałem, że się z tym nie godzę, zaproponowałem inne zajęcie na miarę jej wieku i umiejętności. Nie mógłbym jednak spać spokojnie z przeświadczeniem, że kieruję uczelnią, która kształci młodych, potem zajmuje im stanowiska pracy ludźmi, którzy są podwójnie opłacani, a absolwenci chodzą bezrobotni. To nie mieści się w moim poczuciu sprawiedliwości. Musiałem dokonać drastycznego cięcia. Kilkanaście osób żegna się ze szkołą. Mimo że mnie to boli, jestem smutny, jest mi przykro, widzę płacz kobiet, ich lęk przed starością, to wewnątrz mam poczucie spokoju i przekonanie: „zrobiłeś sprawiedliwie”.

- Nie boi się pan etykiety „ten co nie pamięta o przyjaciołach”?

- Kiedy pierwszy raz zostawałem rektorem, wówczas żyjący jeszcze tata życzył mi: „abyś miał jak najmniej wrogów”. Można przyzwyczaić się do niepochlebnych recenzji. Oczywiście pogłębia to mój stan samotności, ale to już wpisane jest w peregrynacje przez ten świat. Ponad to przedkładam spokój, że postąpiłem według wyższych zasad sprawiedliwości.

Mało tego, mam już spokój na resztę kadencji. Wszyscy już wiedzą, co ich czeka. Nie będzie indywidualnych szlochów i roszczeń.

- Brak rzeszy przyjaciół to jedyna cena?

- Obrona zasad, które czynią z nas tak zwanych porządnych ludzi, powoduje frustrację. Ja sam skazałem się na dystans, aby nikt nie wciągnął mnie w wir brudnych, dwuznacznych spraw.

Mimo ceny sądzę, że musimy mieć jednak odwagę, aby nie tylko teoretyzować o sprawiedliwości, chwalić ją i wywyższać, ale i z godnością dokonywać sprawiedliwych wyborów i sprawiedliwe wybory przyjmować. Żeby nie było tak, jak z tolerancją. Teoretycznie wszyscy jesteśmy bardzo tolerancyjni, ale jak Cygan rozbije namiot pod naszym blokiem, dopiero się zaczyna.

- Może pan o sobie powiedzieć: jestem człowiekiem sprawiedliwym?

- Cała moja rodzina to prawnicy. Ojciec był bezpartyjnym prokuratorem w PRL. Godnie to przetrzymał. Mój rodzinny dom był więc przesiąknięty ideą sprawiedliwości, pojęciem winy, świadomością kary, którą trzeba ponieść za niesprawiedliwość. Te wartości niewątpliwie wyniosłem z domu.

Po dziś dzień noszę w sobie dewizę: „żeby było sprawiedliwie”.

- Sprawiedliwie to znaczy jak?

- Sprawiedliwie to znaczy tak, aby każdemu oddać, co mu się należy, nikogo nie wywyższyć ponad miarę, nikomu nie dokuczyć poniżej jego możliwości. Bardzo tego strzegę. Na gruncie rodzinnym często przerabiałem to wraz z żoną i dziećmi. Staraliśmy się, aby syna i córkę obdzielić po równo, żeby żadne z nich nie czuło się skrzywdzone. Czasem była to ciężka praca.

Mam też poczucie ogromnej sprawiedliwości społecznej. Zawsze wtedy, kiedy jej nie dostrzegam, czuję ogromny dyskomfort.

- Czym jest dla pana sprawiedliwość społeczna?

- Dla mnie sprawiedliwość społeczna to uznanie praw innych oraz zapewnienie każdemu człowiekowi godności i egzystencji na miarę jego wkładu w społeczeństwo. Strasznie drażnią mnie więc wszystkie roszczeniowe postawy nie mające pokrycia we wkładzie ludzi, niekiedy całych grup, w dzieło współtworzenia.

- Może pan z czystym sumieniem powiedzieć, że zaszczepił pan w swoich dzieciach poczucie sprawiedliwości?

- To nie jest proces zakończony, stale się odbywa i przez to jest niesłychanie męczący. Dzieci wchodzą w coraz nowe fazy swojego życia i szukają nowych rozwiązań. Mało tego, obecnie jest gorzej niż wtedy, gdy były małe. Teraz odkrywają bowiem świat prawdziwych problemów. Tłumaczenie im, co jest sprawiedliwe, wymaga o wiele większej umiejętności argumentacji.

Dzieci w Polsce są skażone życiem w kraju, gdzie prawo jest traktowane pogardliwie. One tym przesiąkają. Pamiętam, że w czasach szkolnych jednym z bardziej dyskutowanych argumentów było: „a inni też tak robią”. Ja odpowiadałem: „ale mnie inni nie obchodzą”. To typowe równanie w dół i szukanie usankcjonowania. Staraliśmy się z żoną przyłożyć kryterium wyższego rzędu: nie równaj do innych, ale do naszych oczekiwań. Czasem przesadzaliśmy - zarówno żona, skrzypaczka, zawodowy muzyk klasyczny, jak i ja mamy bardzo wysoki stopień samodyscypliny - zbyt wysoko stawialiśmy naszym dzieciom poprzeczkę.

- Czy niesprawiedliwość to grzech ciężki?

- Jeżeli moja ocena, mój czyn były niesprawiedliwe, a w ich wyniku ucierpiał człowiek, to znaczy że popełniłem grzech. W teorii krzywda domaga się zadośćuczynienia, w praktyce jednak często nie da się już, niestety, niczego naprawić.

Opowiem historię z własnego życia. Jest taka aktorka Kinga Preis. Trzy razy nie przyjąłem jej do szkoły. Jej matce powiedziałem, że córka się nie nadaje. Dzisiaj wiem, że popełniłem wielką pomyłkę. Skończyła studia aktorskie we Wrocławiu. Na drugim roku rozkwitnęła tak wielkim talentem, że kiedy kończyła studia, napisałem do niej list, w którym ją przeprosiłem za łzy, za upokorzenie, których przeze mnie doznała. Tylko tyle mogłem zrobić. Zostaliśmy w wielkiej przyjaźni.

- Jeśli piętnuje pan niesprawiedliwość, może i chciałby pan nagradzać za sprawiedliwość?

- To tak, jakby nagrodzili mnie za to, że postanowiłem założyć rodzinę i przedłużyć gatunek. Sprawiedliwość to norma, nasza powinność, kiedy zaczynamy ją nagradzać, to znaczy, że jej brakuje. To smutna konstatacja.

Katarzyna Żelazek